poniedziałek, 14 stycznia 2013

Przeszczep cytrynowy cz. II.


Moi Drodzy, trochę Wam współczuje, bo kiedy po długiej przerwie zabieram się za pisanie, płodzę na prawdę długie konstrukcje zdaniowe. Usiądźcie zatem wygodnie...

Wartości spadły mi do zera. Teraz moja odporność jest słabsza niż u wcześniaka w inkubatorze, zorganizowana grupa przestępcza bakterii może mnie wyprowadzić na manowce, gdziekolwiek to jest. Mam zakaz: oblizywania palców (nawet po Nutelli), podnoszenia wysypanych tabletek z podłogi, dłubania w zębach, dłubania w nosie (najgorzej), uchylania okna, uchylania drzwi, jedzenia czegokolwiek, co stoi dłużej bez lodówki. Zakaz picia soków owocowych i jedzenia surowych produktów, żadnych nadziewanych czekoladek, orzechom też mówimy grzeczne, lecz stanowcze NIE. Zakaz spadania z łóżka i innych form krzywdzenia się. Nie mogę mieć na sali więcej niż jedną wodę mineralną, gdyż każda rzecz, która się przy mnie znajduje jest potencjalnym źródłem bakterii. Zęby płukać nie wodą z kranu ale z butelki- mineralną, wyparzać szczoteczkę, nie obgryzać paznokci, broń Boże skórek. Paznokcie kazano mi zresztą obciąć na zero, żebym się przypadkiem nie zadrapała (potencjalne źródło zakażenia), a ciężko się nie drapać, kiedy Hodgkin łaskocze. Wielokrotnie w ciągu dnia odkażać ręce płynem dezynfekcyjnym. Do czajnika nie wlewać wody z kranu, a butelkowaną.

Myślałam, że jestem sama w izolatce, teraz jednak widzę miliony patogenów unoszących się w powietrzu i czyhających na moje życie. Lampa antybakteryjna na mojej sali i w łazience strzeże mojego zdrowia. Lekarze od stóp do głów odziani w jednorazowe fartuchy i maseczki. Stoję nad umywalką, ręka rękę myje a głowa rozważa, jak zakręcić kurek z kranu bez dotykania go. W końcu odkręcałam go skażonymi rękami. Angażuję łokcie. Wychodzę, zamykam za sobą drzwi łazienki i czuję jak na dłoń ściskającą klamkę przeskakują mi małe, niewidzialne gołym okiem stwory, szkarady, paskudztwa. Psss Psss! Spryskuje je środkiem dezynfekcyjnym. Macie za swoje łobuzy jedne!

Obok w sali leży dwóch panów. Mamy wspólną łazienkę. Oboje robią coś tak okropnego i wstydliwego, że zastanawiałam się, czy to w ogóle ujawniać na blogu. No ale dobrze… Proszę Państwa, oni NIE MYJĄ RĄK. Moja izolatka łączy się ścianą z łazienką, a moje odstające uszy świetnie sprawdzają się w roli małych satelit obierających najdrobniejsze dźwięki zarówno z muszli koncertowej jak i obijającego moją facjatę metalowego kranu. Poprawny schemat postępowania w wysoko wyspecjalizowanym  pomieszczeniu do dbania o higienę wygląda następująco: Podnosimy klapę – czynimy powinność- zamykamy klapę - uruchamiamy wodospad - myjemy ręce - opuszczamy pomieszczenie. Panowie zaś robili tak - podnosimy klapę - czynimy powinność- uruchamiamy wodospad - opuszczamy pomieszczenie. Proszę zauważyć, że brakuję tu dwóch znaczących czynności. Niezamknięcie klapy przed uruchomianiem wodospadu powoduje wydostanie się bakterii kałowych pod dużym ciśnieniem z muszli koncertowej do pomieszczenia. One zaś opadają na ręczniki, szczoteczkę do zębów leżącą na umywalce i inne rzeczy znajdujące się w obrębie rażenia. Oglądałam o tym film na Discovery, jego fabułę można by wykorzystać do horroru pt. Zmasowany atak bakterii kałowych. Druga sprawa- Panowie w ramach wsparcia szpitala w zaciskaniu pasa i szukaniu oszczędności postanowili nie używać wody i mydła. Czasem ich poświęcenie obejmowało również nie uruchamianie wodospadu. No jak oszczędzać to oszczędzać.

Tuż po skończeniu liceum poleciałam do Anglii robiąc to, co potrafię najlepiej. Jako operator mopa czy- jak niektórzy mawiają- konserwator powierzchni płaskiej, zasięgiem białych włosów na kiju obejmowałam całe centrum handlowe. Wyjątkowo sprawnie szło mi sprzątanie toalet, zwłaszcza męskich- nigdy nie musiałam  czyścić umywalek, bo były po prostu nieużywane, mydło w dozowniku zawsze pełne a na kurkach z kranu nie dopatrzyłam się odcisków palców. Tak, wspólna łazienka z mężczyznami to zdecydowanie najgorsza z informacji, jakie tutaj do tej pory usłyszałam…

…Ale pora jeszcze wczesna. Życie lubi przeplatać komedię z tragedią, dramat z farsą a gorzkie zły z łzami radości, lecz żeby nie przesadzić z efekciarskim patosem- tu postawię kropkę. Dla zrównoważenia powyższej podniosłości, właśnie zabieram się za napisanie słowa, którego z pewnością rzadko używacie, które fatalnie brzmi, źle się kojarzy a i w wierszu żadnego wieszcza go nie znajdziecie. Słowo to określa coś, co używamy każdego dnia (chyba, że mamy jakiś problem natury fizjologicznej). Jest to wyraz, którego wolimy w ogóle nie stosować a jeśli już sytuacja nas do tego zmusza, to aby uniknąć wypowiadania tych 5 najwstydliwszych liter świata, wolimy użyć aż kilka- bogatych w niejednoznaczność- słów. Odbyt. Tak, to właśnie on będzie teraz w centrum mojej uwagi.

Nie mam w zwyczaju prowadzić pogawędki na jego temat np. w autobusie i myślę, że byłoby to jednak niestosowne, ale postanowiłam pomóc zaistnieć odbytowi w tym właśnie poście, gdyż biedak tak bardzo został zepchnięty na margines naszej uwagi, gorzej- na margines naszej całej cielesności- że mam zamiar właśnie tutaj przewrócić mu należny szacunek i jego prawo do bycia traktowanym równie poważnie, jak inne przymioty ciała. To właśnie ten niepozorny mięsień postawiliśmy na końcu kolejki po naszą troskę i zainteresowanie. Biedak, nawet kiedy coś mu jest i sygnalizuje nam bólem, że mamy iść z nim do lekarza- ignorujemy go i wstydzimy się go w ogóle komukolwiek przedstawiać. A jakże rzadko pozwalamy mu widywać się ze swym najlepszym przyjacielem Proktologiem. Gdyby nie ten wstyd, ileż Odbytów mógłby ów Proktolog uratować. Czasem nawet ich właścicieli.

Wstyd, choć sam w sobie nie jest zły, ba- często stoi na straży ludzkiej przyzwoitości- może być jednak barierą, która wielu ludziom nie pozwala pójść ze swoim Odbytem po pomoc do lekarza. O chodzeniu do niego tylko na kontrolę, nawet kiedy nic się nie dzieję już w ogóle nie ma mowy. A Odbyt, tak samo jak jego siostry syjamskie Jelito Grube i Cieńkie,  jak i każda inna część naszego ciała, również może chorować i to bardzo poważnie. Czasem śmiertelnie poważnie. Często lekceważymy go jednak tak długo jak się da, a da się długo. Ból można znieść, każdy symptom, który powinien zwrócić nasza uwagę na to, że coś się dzieję złego ignorujemy i dopiero, kiedy lekarz zmusi nas i postraszy, to z opuszczoną głową udajemy się do chirurga czy proktologa. A wtedy często okazuje się, że czekaliśmy zbyt długo, że zbyt długo lekceważyliśmy objawy choroby albo zbyt długo byliśmy przekonani o tym, że badania profilaktyczne to marnowanie czasu. Zbyt długo, bo uśpiliśmy czujność. A licho nie śpi. 
Mój Odbyt również przypomniał mi o swojej obecności. Pierwszy raz podczas mojego pierwszego autoprzeszczepu. Kiedy wartości spadają do zera, dzieją się dziwne rzeczy. Wtedy jednak epizod był krótki a pożar został szybko zgaszony. Jednak dobrze pamiętam, kiedy cały dzień męczyłam się z bólu licząc, że sam przejdzie. Kiedy w końcu odważyłam się wypowiedzieć dziesięć zdań opisujących odbyt, byle by nie powiedzieć słowa „odbyt”, Pani doktor zaproponowała, że zajrzy do Niego i zobaczy, jak się ma. Przykryłam się kołdrą po brodę i powiedziałam: „Wszystko tylko nie to!” Myliłam się. Po tym, jak Panią doktor odesłałam z kwitkiem uznając, że wytrzymam i że samo przejdzie, po kilku godzinach pojawił się tak silny ból, że zmieniłam zdanie. Badanie per rectum okazało się jednak nie być straszne a szybka interwencja lekarza po zdiagnozowaniu szczeliny odbytu okazała się być dla mnie zbawienna. Odbyt żądał uwagi i dostał ją szybko dając mi o sobie zapomnieć. Jednak właśnie teraz- podczas mojego drugiego autoprzeszczepu zwanego cytrynowym, zażądał tej uwagi o wiele więcej. Tak dużo, że nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Z jego powodu usłyszałam słowa, których żaden chory nie chciałby usłyszeć od lekarza.

To jednak historia na kolejną część. Tymczasem dałam swojemu bratu hasło do mojego bloga- na wypadek gdyby mi się niespodziewanie umarło, on poinformuje Was o tym, zanim jeszcze do mnie samej to dotrze ;) Jeśli więc długo nie daje tutaj znaków życia, znaczy to, że żyję. Zgodnie z zasadą: No news is good news- jak powiedział ktoś z Was w komentarzach :)