Moi Drodzy, trochę Wam współczuje, bo kiedy po długiej przerwie zabieram się za pisanie, płodzę na prawdę długie konstrukcje zdaniowe. Usiądźcie zatem wygodnie...
Wartości spadły mi do zera. Teraz moja odporność jest słabsza
niż u wcześniaka w inkubatorze, zorganizowana grupa przestępcza bakterii może
mnie wyprowadzić na manowce, gdziekolwiek to jest. Mam zakaz: oblizywania
palców (nawet po Nutelli), podnoszenia wysypanych tabletek z podłogi, dłubania
w zębach, dłubania w nosie (najgorzej), uchylania okna, uchylania drzwi,
jedzenia czegokolwiek, co stoi dłużej bez lodówki. Zakaz picia soków owocowych
i jedzenia surowych produktów, żadnych nadziewanych czekoladek, orzechom też
mówimy grzeczne, lecz stanowcze NIE. Zakaz spadania z łóżka i innych form
krzywdzenia się. Nie mogę mieć na sali więcej niż jedną wodę mineralną, gdyż
każda rzecz, która się przy mnie znajduje jest potencjalnym źródłem bakterii.
Zęby płukać nie wodą z kranu ale z butelki- mineralną, wyparzać szczoteczkę,
nie obgryzać paznokci, broń Boże skórek. Paznokcie kazano mi zresztą obciąć na
zero, żebym się przypadkiem nie zadrapała (potencjalne źródło zakażenia), a
ciężko się nie drapać, kiedy Hodgkin łaskocze. Wielokrotnie w ciągu dnia
odkażać ręce płynem dezynfekcyjnym. Do czajnika nie wlewać wody z kranu, a
butelkowaną.
Myślałam, że jestem sama w
izolatce, teraz jednak widzę miliony patogenów unoszących się w powietrzu i
czyhających na moje życie. Lampa antybakteryjna na mojej sali i w łazience
strzeże mojego zdrowia. Lekarze od stóp do głów odziani w jednorazowe fartuchy
i maseczki. Stoję nad umywalką, ręka rękę myje a głowa rozważa, jak zakręcić
kurek z kranu bez dotykania go. W końcu odkręcałam go skażonymi rękami.
Angażuję łokcie. Wychodzę, zamykam za sobą drzwi łazienki i czuję jak na dłoń
ściskającą klamkę przeskakują mi małe, niewidzialne gołym okiem stwory,
szkarady, paskudztwa. Psss Psss! Spryskuje je środkiem dezynfekcyjnym. Macie za
swoje łobuzy jedne!
Obok w sali leży dwóch panów. Mamy wspólną łazienkę.
Oboje robią coś tak okropnego i wstydliwego, że zastanawiałam się, czy to w
ogóle ujawniać na blogu. No ale dobrze… Proszę Państwa, oni NIE MYJĄ RĄK. Moja
izolatka łączy się ścianą z łazienką, a moje odstające uszy świetnie sprawdzają
się w roli małych satelit obierających najdrobniejsze dźwięki zarówno z muszli
koncertowej jak i obijającego moją facjatę metalowego kranu. Poprawny schemat
postępowania w wysoko wyspecjalizowanym
pomieszczeniu do dbania o higienę wygląda następująco: Podnosimy klapę –
czynimy powinność- zamykamy klapę - uruchamiamy wodospad - myjemy ręce -
opuszczamy pomieszczenie. Panowie zaś robili tak - podnosimy klapę - czynimy
powinność- uruchamiamy wodospad - opuszczamy pomieszczenie. Proszę zauważyć, że
brakuję tu dwóch znaczących czynności. Niezamknięcie klapy przed uruchomianiem wodospadu
powoduje wydostanie się bakterii kałowych pod dużym ciśnieniem z muszli
koncertowej do pomieszczenia. One zaś opadają na ręczniki, szczoteczkę do zębów
leżącą na umywalce i inne rzeczy znajdujące się w obrębie rażenia. Oglądałam o
tym film na Discovery, jego fabułę można by wykorzystać do horroru pt.
Zmasowany atak bakterii kałowych. Druga sprawa- Panowie w ramach wsparcia
szpitala w zaciskaniu pasa i szukaniu oszczędności postanowili nie używać wody
i mydła. Czasem ich poświęcenie obejmowało również nie uruchamianie wodospadu.
No jak oszczędzać to oszczędzać.
Tuż po skończeniu liceum poleciałam do Anglii robiąc to,
co potrafię najlepiej. Jako operator mopa czy- jak niektórzy mawiają-
konserwator powierzchni płaskiej, zasięgiem białych włosów na kiju obejmowałam
całe centrum handlowe. Wyjątkowo sprawnie szło mi sprzątanie toalet, zwłaszcza
męskich- nigdy nie musiałam czyścić
umywalek, bo były po prostu nieużywane, mydło w dozowniku zawsze pełne a na
kurkach z kranu nie dopatrzyłam się odcisków palców. Tak, wspólna łazienka z
mężczyznami to zdecydowanie najgorsza z informacji, jakie tutaj do tej pory
usłyszałam…
…Ale pora jeszcze wczesna. Życie lubi przeplatać komedię
z tragedią, dramat z farsą a gorzkie zły z łzami radości, lecz żeby nie
przesadzić z efekciarskim patosem- tu postawię kropkę. Dla zrównoważenia
powyższej podniosłości, właśnie zabieram się za napisanie słowa, którego z pewnością
rzadko używacie, które fatalnie brzmi, źle się kojarzy a i w wierszu żadnego
wieszcza go nie znajdziecie. Słowo to określa coś, co używamy każdego dnia
(chyba, że mamy jakiś problem natury fizjologicznej). Jest to wyraz, którego
wolimy w ogóle nie stosować a jeśli już sytuacja nas do tego zmusza, to aby
uniknąć wypowiadania tych 5 najwstydliwszych liter świata, wolimy użyć aż kilka-
bogatych w niejednoznaczność- słów. Odbyt. Tak, to właśnie on będzie teraz w
centrum mojej uwagi.
Nie mam w zwyczaju prowadzić pogawędki na jego temat np. w
autobusie i myślę, że byłoby to jednak niestosowne, ale postanowiłam pomóc
zaistnieć odbytowi w tym właśnie poście, gdyż biedak tak bardzo został
zepchnięty na margines naszej uwagi, gorzej- na margines naszej całej
cielesności- że mam zamiar właśnie tutaj przewrócić mu należny szacunek i jego
prawo do bycia traktowanym równie poważnie, jak inne przymioty ciała. To
właśnie ten niepozorny mięsień postawiliśmy na końcu kolejki po naszą troskę i
zainteresowanie. Biedak, nawet kiedy coś mu jest i sygnalizuje nam bólem, że
mamy iść z nim do lekarza- ignorujemy go i wstydzimy się go w ogóle komukolwiek
przedstawiać. A jakże rzadko pozwalamy mu widywać się ze swym najlepszym przyjacielem
Proktologiem. Gdyby nie ten wstyd, ileż Odbytów mógłby ów Proktolog uratować. Czasem
nawet ich właścicieli.
Wstyd, choć sam w sobie nie jest zły, ba- często stoi na
straży ludzkiej przyzwoitości- może być jednak barierą, która wielu ludziom nie
pozwala pójść ze swoim Odbytem po pomoc do lekarza. O chodzeniu do niego tylko
na kontrolę, nawet kiedy nic się nie dzieję już w ogóle nie ma mowy. A Odbyt,
tak samo jak jego siostry syjamskie Jelito Grube i Cieńkie, jak i każda inna część naszego ciała, również
może chorować i to bardzo poważnie. Czasem śmiertelnie poważnie. Często lekceważymy go jednak tak długo jak
się da, a da się długo. Ból można znieść, każdy symptom, który powinien zwrócić
nasza uwagę na to, że coś się dzieję złego ignorujemy i dopiero, kiedy lekarz
zmusi nas i postraszy, to z opuszczoną głową udajemy się do chirurga czy
proktologa. A wtedy często okazuje się, że czekaliśmy zbyt długo, że zbyt długo
lekceważyliśmy objawy choroby albo zbyt długo byliśmy przekonani o tym, że
badania profilaktyczne to marnowanie czasu. Zbyt długo, bo uśpiliśmy czujność.
A licho nie śpi.
Mój Odbyt również przypomniał mi o swojej obecności.
Pierwszy raz podczas mojego pierwszego autoprzeszczepu. Kiedy wartości spadają
do zera, dzieją się dziwne rzeczy. Wtedy jednak epizod był krótki a pożar został
szybko zgaszony. Jednak dobrze pamiętam, kiedy cały dzień męczyłam się z bólu
licząc, że sam przejdzie. Kiedy w końcu odważyłam się wypowiedzieć dziesięć
zdań opisujących odbyt, byle by nie powiedzieć słowa „odbyt”, Pani doktor
zaproponowała, że zajrzy do Niego i zobaczy, jak się ma. Przykryłam się kołdrą
po brodę i powiedziałam: „Wszystko tylko nie to!” Myliłam się. Po tym, jak
Panią doktor odesłałam z kwitkiem uznając, że wytrzymam i że samo przejdzie, po
kilku godzinach pojawił się tak silny ból, że zmieniłam zdanie. Badanie per
rectum okazało się jednak nie być straszne a szybka interwencja lekarza po
zdiagnozowaniu szczeliny odbytu okazała się być dla mnie zbawienna. Odbyt żądał
uwagi i dostał ją szybko dając mi o sobie zapomnieć. Jednak właśnie teraz-
podczas mojego drugiego autoprzeszczepu zwanego cytrynowym, zażądał tej uwagi o
wiele więcej. Tak dużo, że nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Z jego powodu
usłyszałam słowa, których żaden chory nie chciałby usłyszeć od lekarza.