wtorek, 16 lipca 2013

Kot w pustym mieszkaniu

Grzebię w szafie. Nie ma, nie ma, nie ma. Kolor czarny nie występuje. Tylko ta garsonka na swój pogrzeb. Niech wisi i czuje się niepotrzebna. Pożyczam czarną bluzkę od mamy. Wsiadam w autobus. Jadę spotkać się z Igą.

Po dwóch godzinach podróży docieram do kościoła i dopiero wtedy dochodzi do mnie, dlaczego tu przyjechałam. Wchodzę i zostaje oszołomiona widokiem. Przecież wiedziałam, że to pogrzeb Igi. Dlaczego więc zszokował mnie widok trumny w kwiatach? Słabnę. Właśnie dotarło do mnie, że Iga nie żyje. Jej kokieteryjny uśmiech w drewnianej ramce aż prosi się o odwzajemnienie. Wciągam fragmenty zimnego, kościelnego powietrza, płacz kroi wdech na kawałeczki. Nie siadam z tyłu, jak przystoi niekrewnemu. Chcę być blisko Igi.

Przecież jeszcze niedawno rozmawiałam z Igą. - Jak się czujesz? – Dobrze/ masakra/ nawet nawet/ szału nie ma. Wymieniłam z nią niejednego wylewnego sms-a : -Jak tam?. –Szkoda gadać. Teraz siedzę w ławce i zastanawiam się, co chciałabym jej powiedzieć. Zastanawiam się, ile jeszcze siedzi tu ze mną osób, które tak jak ja chcą ufać, że jeszcze jest sens mówić. Kościół wypełnił się wierzącymi- że nie jest za późno na słowo, które nie zostało wypowiedziane. Z braku czasu albo odwagi.

W drugiej ławce siedzi on- miłość życia Igi. Po pogrzebie wróci do siebie, choć nie szybko do siebie dojdzie. Został- jak kot w pustym mieszkaniu.

Najtrudniejszy dla mnie moment pogrzebu: złożenie trumny do grobu i ostatnie "pa Kochana". Iga znika z horyzontu, przyjmuje ją ziemia, po której już nie będzie twardo stąpać. Stoją i patrzą- Odrętwieni, Niedowierzający, Porzuceni, Rozżaleni, Niepożegnani. Stoją  i starają się głośno nie płakać. Stoją i pilnują, aby spuszczone ze smyczy kontroli mięśnie twarzy nie uformowały grymasu rozpaczy. A więc odeszła, poszła, nie wróci już. Zostały tylko niedokończone rozmowy i niedokończone młode życie.


Przygląda mi się jakaś kobieta. Podchodzi.  – Pani Grażyna? – Nie, Marzena- odpowiadam. A Pani jest mamą Doroty?- pytam.  Nieoczekiwanie na pogrzebie Igi spotkałam rodziców Dorotki, dziewczyny, której  nigdy na oczy nie widziałam, choć rozmawiałam z nią nie raz. Była przyjaciółką Igi, jej bratnią duszą ze szpitala. Czasami w trójkę wisiałyśmy na telefonie i porozumiewałyśmy się pomiędzy swoimi izolatkami licytując się, która ma twardsze łóżko. Dużo łączyło nasze trio. Wszystkie związałyśmy się na poważnie z Chłoniakiem i jako lojalne wobec siebie kobiety regularnie obmawiałyśmy tego niegodziwca, który uprawiał nierząd zaciągając do szpitalnego łóżka nas i inne młode niewiasty.

Z Dorotą byłyśmy w tym samym czasie w szpitalu na przeszczepie szpiku. Ja wróciłam do domu, ona nie.  Nie mogłam być na jej pogrzebie i bardzo żałowałam.  Proszę więc jej rodziców, żeby mnie do niej zabrali. Wysiadamy z samochodu. Jestem. Witam się. Nie lubię, jak ktoś nie odpowiada mi cześć. Tak, ja też chcę żebyś mnie słyszała.

Każdy z bliskich Igi i Dory został sam- trochę albo całkiem. Jak „Kot w pustym mieszkaniu” Szymborskiej.

Umrzeć - tego nie robi się kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.
Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.

Coś się tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.

Do wszystkich szaf się zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.

Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.

I żadnych skoków pisków na początek.