Wychodzę z gabinetu lekarza. Ślepia razi słońce, we mnie pod psem pogoda. Czy to dobra pora na randkę? Wykonuje telefon, podnoszę się na urodzie, upachniam i upewniam w samochodowym lusterku, że nadal jestem piękna. Stres przed pierwszą randką szybko wyparł stres przyjęcia informacji o nawrocie. Jak w znanym sposobie na migrenę: aby zapomnieć o bólu głowy, uderz się młotkiem w kolano.
Po randce udaję się na zakupy. Udaję, że nic się nie stało. Udaje mi się to.
Doświadczam oczopląsu poznawczego: życie się wali, a wszystko wokół świeci, błyska i zachęca. Mój świat się kończy, a promocje dopiero zaczynają. Przywodzi mi to na myśl obraz Bruegel’a „Upadek Ikara”. Wszystko gra, ludzie pracują, świeci słońce. Tymczasem Ikar, gdzieś tam- jakby przy okazji- tonie w wodzie. Trochę drobiazg jakiś. Trochę koniec świata.
Zaczynam piąty rok walki o życie.
Żeby to uczcić kupiłam sobie gacie z luźnym krokiem.
I wisi mi to.
