
Kiedy stoję, ona wślizguje się ramionami pod moje pachy. Nie zwisa na mnie, a podpiera mnie. Czuję, że lekko mnie unosi, jakby chciała mi ulżyć, podnieść mnie- nie tylko na duchu, ale dosłownie: na ciele. Jakby chciała ponieść trochę mojego ciężaru.
Kiedy siedzę, ona głaszcze mnie po kudłatej głowie albo przyciska moją łebkę do swojego ciepłego, miękkiego brzucha. Uwielbiam jej brzuch. Jest obfity i pluszowy, falisty jak Shar – Pei. Pod puszystymi piersiami, które mnie wykarmiły zapada się moje lico. Przepasam mamę ramionami i zatapiam się w niej jak w wodnym łóżku. Jest ciepło, uśmierzająco, bezpiecznie. Myślami odpływam w wodach płodowych.
Kiedy leżę w łóżku ona staje koło mnie na baczność i zerka na mnie badawczo. Unosi ramiona do góry jak zawstydzona dziewczynka, kupuje mnie wielkim uśmiechem i czeka na przyzwolenie. Jedno moje skinienie głowy i skacze do mojego łóżka jak mała wiewiórka. Tulimy się pod pierzyną, a rozszerzone naczynka na jej policzkach zalewają się rumieńcem. Oddaje mi ciepło, które przechowuje w termosie swojego ciała. Wylewa na mnie ogrzany napar z matczynej miłości.
Oto Ona
Matka Boska.
Oto Ona
Matka Boska.