Pewien poranek zaczął się typowo. Do czasu. Wstaję z łóżka i
ruchem jednostajnie przyśpieszonym udaję się w miejsce, w którym każdego dnia
popadam w zachwyt nad fizjologią i potęgą swojego ciała jako doskonałej
konstrukcji biologicznej. Siadam. Tak, to zdumiewające, nie muszę nic robić, to
dzieje się samo, moje ciało doskonale wie, po co usiadłam. Jednak po chwili relaksu
moim oczom ukazuje się widok, którego nie oglądałam od chwili, kiedy z
dziewczynki zaczęłam przeistaczać się w kobietkę. Tak, to Łysa Góra, miejsce
bardzo popularne w filmach pornograficznych. Jednej nocy straciłam swoją
kobiecą tożsamość. To był cios poniżej pasa. Dużo poniżej. Co to za klacz bez
grzywy? Zrozpaczona chwyciłam się za głowę a włosy, które zaplątały mi się w
palce już tam zostały. Oł maj gat, to już! Stoję przed lustrem i próbuje
zidentyfikować swoje emocje… Jakoś tak z
oczu mi dziwnie patrzy- Tak, to jest
szok. Teraz patrzę spod byka- Tak, to złość. O, teraz patrzę jak się patrzy-
Tak, to spokój jest, ewidentnie. Pogodziłam się z nową sytuacją w minutę. Stoję
i wyciągam sobie włosy, kosmyk po kosmyku a z każdym kosmykiem przeżywam
zdumienie na nowo. Stop! Jadę wieczorem
do ciotki, muszę sobie jakieś zostawić! Nie kupiłam w końcu nic na głowę.
Zamawiam turbany. Zanim dostanę przesyłkę, co rano zagrabiam
paznokciami włosy z poduszki, wyciągam je z syfonu, z swetra, ze swojej zupy, z
ust. Łaskoczą mnie po twarzy, wślizgują się chytrze za dekolt, zjeżdżają po
plecach, wiążą mi stopy. Czasami robię
bratu żart i mu grożę, że jeśli nie spełni jakiejś mojej zachcianki to sobie
wyrwę włosy z głowy. Nie bawi go ten widok tak jak mnie, więc chętnie stosuję
ten rodzaj szantażu. Zawsze działa. Nazajutrz przychodzą do mnie koleżanki,
pokazuję im sztuczkę z wyciąganiem sobie włosów. Ostatecznie śmieje się sama.
Idziemy razem na spacer do lasu. Jest gorąco, smaruję się filtrem, zakładam na
głowę lniany kapelusz. Przedzieramy się przez gęstowia w poszukiwaniu miejsca
na piknik. W tym czasie moje kędziory próbują wyemigrować na czubek kapelusza. Przebijają się przez len
i ruchem gąsienicowatym przesuwają się na skraj aby później spaść na rondo. Nie mogę
powtrzymać śmiechu na ten widok. Znów śmieję się sama. Jednogłośne hahaha.
Jest przesyłka! Nie będę przymierzać, zanim nie zgolę głowy.
Nie mam ochoty wyciągać później miliona włosów z moich nowiutkich turbanów.
Staję przed lustrem i kiwam włosom na pożegnanie- Żegnam was drogie panie, nie
płaczcie za moją ciepłą głową. Zanim
poproszę siostrę żeby dokonała dzieła, biorę szczotkę do ręki i próbuje
wygrabić ile włosów się da- będzie mniej kłopotliwe golenie. Czeszę się i
czeszę a końca nie widać. Jeden ruch szczotką i już trzeba odseparowywać
syntetyczne włosie od mojego. Umywalka
zapełnia się siecią ciemnych nitek, muszę je uklepać, żeby się nie zaczęły
wysypywać na podłogę. Myślałam, że w ciągu tego tygodnia straciłam większość
włosów, wygląda jednak na to, że trochę tu postoję. Ręka boli a włosy się nie
kończą. Dość, ileż można. Wołam siostrę, sprawdzam ostrość żyletki w golarce. Najpierw
jednak muszę zrobić coś z włosami w umywalce. Tak je po prostu wyrzucić? E,
pobawię się trochę. Ukulam z nich wielką piłkę. Robicie kulki z włosów, które
wyciągacie z syfonu po wzięciu prysznica? Pewnie są wielkości wiśni. Ta, którą
ja zrobiłam była wielkości sporego melona. Nadawała by się jako piłka do siatkówki
plażowej. Sprawdziłam- serwuje się nią
wyśmienicie.

Ostatni ruch golarką. Gotowe, mogę się zobaczyć. Chwilę
jednak posiedzę w wannie i zapoznam dłonie z nową rzeczywistością, zanim poznają ją oczy. Gładko, bardzo gładko. Wstaję.
Ku mojemu zdumieniu okazało się, że to nadal ja. Ja bez
czegoś, ale nadal ja! W końcu kiedy patrzę w lustro znajdujące się nad umywalką to nie mam
tułowia, a przecież nie mam wątpliwości, że to ciągle ja. Zdecydowanie jednak wole nie mieć włosów, niż
tułowia- głupio bym wyglądała. Ach, nie mogę oderwać od siebie wzroku mimo, że wciąż rzucam okiem. Zdaje się, że się
sobie podobam, no tak, uśmiecham się!
Zawsze miałam wysokie czoło, ale teraz to już przesada. A
zatem…
Czołem!