Kochani, pytacie co u mnie, czy żyje i czy mam się dobrze. Pytacie mnie o leczenie. Po ostatnich wynikach badania PET musiałam podjąć z lekarzem decyzję, czy wziąć kolejną chemioterapię albo szukać jakiś nowych terapii, czy dać organizmowi trochę luzu i podejść do tematu asekuracyjnie. Kwestia tego, że po tylu latach leczenia nie ma co rąbać chemią mojego organizmu jak drwal rąbie drewno, bo może przyjść z tego więcej szkody, niż pożytku dla mojego ciała. Wióry by poleciały i moje zdrowie mogłoby polecieć. Na łeb, na szyję. Skonsultowałam pomysł z różnymi lekarzami, którzy łeb mają na karku i podzielili zdanie o sensowności asekuracyjnej opcji.

Przez miesiąc leczyłam się farmakologicznie, a teraz robię różne badania diagnostyczne i laboratoryjne, z których wychodzi na jaw sporo niedomagań mojego organizmu. Cieszy mnie to, bo lepiej wiedzieć co jest nie tak i móc temu przeciwdziałać, niż żyć w błogiej nieświadomości, która po cichu wykańcza organizm. Dzięki Waszej pomocy stać mnie na takie badania, a później na leczenie tego co szwankuje i niedomaga. Wzmacniam mój organizm do walki z chorobą, ale również do walki ze skutkami leczenia onkologicznego, które mam za sobą. Taki oto paradoks, że lecząc się z choroby nowotworowej później trzeba się leczyć ze szkód w organizmie jakie wyrządza leczenie choroby podstawowej.
Żyję z niepokojem o to, co pokaże kolejna tomografia, ale nie gasi to we mnie nadziei. Jeśli lekarz zadecyduje, że potrzebne jednak będzie inwazyjne leczenie, będę na kolejną wojnę lepiej przygotowana.
Dbam o siebie, jestem pod opieką świetnych lekarzy, dobrze się czuję i choć średnio co 3 tygodnie kładzie mnie do łóżka jakieś szkaradne grypsko albo chytra bakteria, to przy osłabionej dotychczasowym leczeniem odporności, jest to po prostu norma.
Wiecie co jest jeszcze normą?
Normalnie jestem wdzięczna i szczęśliwa.
Dziękuję Wam za dobro!