Minął tydzień od momentu, kiedy dowiedziałam się, że mąż do
mnie wrócił. Sukinsyn siedzi w moim biodrze. Potrzebowałam tygodnia, żeby to do
mnie dotarło.
Dotarło.
Nadal jestem szczęśliwa
I wierzę.
Pół godziny po werdykcie sfotografowała mnie siostra.
Niedziela- niby dzień wolny od pracy, ale nie dla mnie. Idę
do ogródka poleżeć na trawce. Potem planuje jeszcze przewrócić się na drugi bok
a później przesunąć się bardziej w prawo. Takie plany na dziś.
Raj dla zmysłów. Ściągam gumowe klapki, rozkładam
polarowy kocyk, kładę się i próbuję dopasować swój krzywy kręgosłup do pagórków
i dołków, które żyją tylko po to, aby uciskać. Do mych nozdrzy dochodzi
subtelny zapach obornika uwalniający się niczym egzotyczne kadzidło z pobliskiego
gospodarstwa. Kura w swoim mini kurniku cieszy się z jajka, które zniosła.
Raduje się tak głośno, że zagłusza psa. Ten zaś szczeka na wróbla upijającego
mu wodę z miski. Gwar i larmo.
Jestem w centrum uwagi okolicznych mieszkańców. Bzyk
sprawdza, jak się siedzi na moim zgiętym kolanie. Pająk przebiegł mi po dłoni,
żeby mnie przestraszyć. Komar przysiadł na ramieniu- zginął na miejscu. Mrówka sprawdza moją reakcję na ugryzienie. Szpak zrzucił z drzewa zwłoki czereśni. Pudło! Ze źdźbeł trawy
wychodzą okoliczni mieszkańcy i sprawdzają kto położył się na łonie ich matki.
Podczas godzinnego leżenia spotkałam mnóstwo tubylców, których imion nie znam.
Między grządką selera i pomidora poczułam się jak intruz w świecie tysiąca
obcych mi stworzeń.
Na mojej twarzy ląduję nitka pajęczyny. Przez gałęzie
czereśni przebija się niebo, a w nim Anka, Karolina, Iga, Dorota… I całe
mnóstwo tych, którzy patrzą na mnie z góry, choć bez zadzierania nosa. Oni są
tam a ja jestem tu. Jestem. Nie boję się, nie martwię, leżę i się cieszę. Od
tak, bo żyję, więc powód mam wystarczający.
Leniwa niedziela i na obiad leniwe kluski. Rzucam się na
moją odpoczywającą na kanapie mamę, obcałowuję jej twarz, cmokam i tulę,
ściskam i miłość wyznaję...