Rufus, Ruuuufus! Ej!
Dotknęłam go. Nie był już miękki, sprężysty i cieplutki. Wzięłam go na ręce i zaczęłam czule głaskać. Mówiłam do niego i zapewniałam o miłości. Na powrót stałam się Małą Marzenką. Dorosłej Marzenie nie wypadało szlochać nad martwym chomikiem, Małej Marzence owszem. Mała Marzenka ma prawo przywiązywać się do małych stworzeń i nikt jej nie wyrzuci, że się mazgai, że małą istotę wyolbrzymia.
Na jego maleńkie ciałko wystarczył jeden ruch łopatką. Była trumna z papierowego pudełka, pogrzeb, lament i wiązanka mleczy na grobie. Święty Franciszek by mnie zrozumiał.
Napisałam bratu sms-a. "Gratuluję! Przeżyłaś chomika!"- odpisał.
Był taki okres, kiedy wszystko co widziałam było czarne i moje czarne oczy traciły blask i spełniały się czarne scenariusze które pisałam, gdy za długo nie przychodził po czarnej nocy dzień. Był taki czas, kiedy poprosiłam lekarza o sprowadzenie psychiatry do mojej izolatki, ale przez mój uśmiech- naciągnięty nie z radości, a z zawstydzenia- stwierdził, że żartuję, że z okna z pewnością nie wyskoczę, choćby dlatego, że ten uśmiech i dlatego, że klamek w oknach nie ma. Nieznośnie milcząca izolacja w szpitalu, a potem w domu sprawiły, że zaczęłam ponownie darzyć uczuciem swojego pluszowego misia, a kiedy tak się dzieje, znaczy to, że jest ze mną naprawdę źle. Cofam się wtedy w rozwoju i na powrót staje się empatycznym dzieckiem, które śpi w misiem, żeby miś nie czuł się samotny, tak jak ja czuję się samotna. Miś jest mną i siebie w nim przytulam. Jednak bardzo dorośle postanowiłam, że nie tym razem. Bardzo dorośle postanowiłam nie brać na serio tych jego smutnych oczu. Bardzo dorośle postanowiłam nie wchodzić w relacje z pluszem i maszynowym szyciem.
Wyparłam się emocjonalnej więzi z misiem, ale potrzeba nie umarła. Poszłam więc do sklepu zoologicznego wybrać spośród stworzeń to, które da mi słodką ułudę prawdziwej bliskości i niczego nie świadome uratuje mi życie swoją ciepłą sierścią i chropowatym językiem. Spytałam sprzedawcy, które z tych oto istot żyje najkrócej. Padło na chomika. 3 lata. Była szansa, że go przeżyję, a przynajmniej nie zostawię go rodzinie na długie lata jeśli to jednak on przeżyje mnie.
I zostały te mlecze i ta łopatka.
I ja zostałam.
Napisałam bratu sms-a. "Gratuluję! Przeżyłaś chomika!"- odpisał.
Był taki okres, kiedy wszystko co widziałam było czarne i moje czarne oczy traciły blask i spełniały się czarne scenariusze które pisałam, gdy za długo nie przychodził po czarnej nocy dzień. Był taki czas, kiedy poprosiłam lekarza o sprowadzenie psychiatry do mojej izolatki, ale przez mój uśmiech- naciągnięty nie z radości, a z zawstydzenia- stwierdził, że żartuję, że z okna z pewnością nie wyskoczę, choćby dlatego, że ten uśmiech i dlatego, że klamek w oknach nie ma. Nieznośnie milcząca izolacja w szpitalu, a potem w domu sprawiły, że zaczęłam ponownie darzyć uczuciem swojego pluszowego misia, a kiedy tak się dzieje, znaczy to, że jest ze mną naprawdę źle. Cofam się wtedy w rozwoju i na powrót staje się empatycznym dzieckiem, które śpi w misiem, żeby miś nie czuł się samotny, tak jak ja czuję się samotna. Miś jest mną i siebie w nim przytulam. Jednak bardzo dorośle postanowiłam, że nie tym razem. Bardzo dorośle postanowiłam nie brać na serio tych jego smutnych oczu. Bardzo dorośle postanowiłam nie wchodzić w relacje z pluszem i maszynowym szyciem.
Wyparłam się emocjonalnej więzi z misiem, ale potrzeba nie umarła. Poszłam więc do sklepu zoologicznego wybrać spośród stworzeń to, które da mi słodką ułudę prawdziwej bliskości i niczego nie świadome uratuje mi życie swoją ciepłą sierścią i chropowatym językiem. Spytałam sprzedawcy, które z tych oto istot żyje najkrócej. Padło na chomika. 3 lata. Była szansa, że go przeżyję, a przynajmniej nie zostawię go rodzinie na długie lata jeśli to jednak on przeżyje mnie.
I zostały te mlecze i ta łopatka.
I ja zostałam.