wtorek, 7 czerwca 2022

Nie wiem, jak opowiedzieć o ostatnim miesiącu. Może tym zdjęciem? Widać na nim nudę, oczekiwanie, zmartwienie, oparcie, BLISKOŚĆ. Przychodnia i oczekiwanie na konsultację. Byłoby wspaniale, gdyby o tym opowiadało to zdjęcie. I o niczym więcej. Błagam, o niczym więcej.

To był niewyobrażalnie trudny miesiąc. Taki, że aż brak mi słów. Taki, że aż boję się powiedzieć. O tym, że jest już za późno. Na wyleczenie, na długie życie, na myślenie o założeniu rodziny. Że jest za późno na nadzieję, że wyzdrowieję. Że moja walka z rakiem płuc nie skończy się moim zwycięstwem. Że muszę zmienić myślenie o tym, co ma znaczyć zwycięstwo. Że mogę być leczona tylko paliatywnie, a więc objawowo - żeby żyć możliwie długo i bezboleśnie w chorobie, która to moje życie zakończy. Że każdy rok mojej choroby mam traktować jak sukces. Że dołożymy wszelkich starań, żeby tych roków było parę, nie mniej, a może i więcej jeśli dopisze mi szczęście - medycyno, szybciej do przodu proszę. Że mam rozsiany nowotwór w ostatnim stadium: przerażające i niegodne przyjęcia IVB. Że on jest wściekły. Że zabrał się za głowę - kilkanaście guzów rozpanoszyło się w moim mózgu. Że wokół nich są obrzęki. Że za dużo tego "że". Że nie wierzę. Że ja pierdolę.

I nie uwierzyłabym w to, co piszę. Gdyby nie wypisy ze szpitala. Wyniki tomografii. Wyniki rezonansu. Informacje. Fakty. Gdyby nie współczujące oczy lekarzy. I ich niedowierzanie - a taka młoda. 

I stoję przed lustrem - ja i dysonans - i widzimy, że nic się nie zmieniło. Okaz zdrowia. Więc o czym mi tu, koszmarze, opowiadasz? 

__________________

A to był post bez nadziei w zawartości. Bo jej akurat nie mam. Nie mam i nie muszę mieć, żeby innym było łatwiej żyć z tą wieścią. I nie muszę po to, żeby myśleli - dzielna jest i pełna nadziei. Cóż, czasami tak bywa, że się jej nie ma. Ale wtedy się szybciej umiera. Więc oczekuje jej, wypatruje, a nawet ją wymyślam.