środa, 11 stycznia 2012

Idzie rak nieborak, jak uszczypnie będzie znak.

Czas na biopsję jednego z powiększonych węzłów chłonnych (było ich więcej) w Jastrzębiu-Zdroju. Trzeba było zobaczyć, co we mnie siedzi. Wchodzę do szpitala, doktorka prosi mnie do gabinetu.

Ona: Czy Pani wie, dlaczego tu Pani jest? Bo zdaje się, że nie zdaje sobie Pani sprawy z powagi sytuacji.
Ja: Nooo żeby zobaczyć, co to jest „to” w środku.
Ona: Nikt Pani nie powiedział, że jest Pani najprawdopodobniej chora na nowotwór złośliwy? Wszystkie wyniki badań na to wskazują. To może być białaczka albo chłonniak- ziarniczy lub nieziarniczy. Polecam Pani ten ziarniczy- najlepsze z tych trzech pozycji rokowania.

Zadałam kilka pytań, niewzruszona jak Ona. Dowiedziałam się przy okazji, że nowotwór nie jest synonimem raka. Ale w mojej głowie już utarł się ten błędny schemat, więc będę traktować te nazwy zamiennie.  Pani mówiła coś potem do mnie, ale już nie słuchałam. Patrzałam jej w oczy i kiwałam głową jak plastikowy piesek na samochodowym podszybiu. Całą uwagę musiałam poświęcić temu, żeby nie płakać, więc nie pozostało nic na słuchanie. Wyszłam z gabinetu i jedyne, co pamiętałam z rozmowy  to to, że mam raka. Nerwowo szukałam łazienki, żeby do umywalki wylać wodę spod powiek. Robię kilka kroków w jedną stronę, kilka w drugich, pośpiesznie szukam jakiegoś choćby zaułka. Nie znałam tego miejsca, ktoś mi wskazuje, że „rejestracja jest tam”. Ale nie byłam w stanie otworzyć ust, żeby wytłumaczyć, że szukam łazienki. Gardło miałam ściśnięte i słowo by się przez nie nie przecisnęło. Łazienki nie znalazłam. Pozostało mi więc jedynie spięcie się i nie płakanie.

Jestem już na sali. Witam się z uśmiechem, kładę się do łóżka. Na szczęście było w rogu, bokiem do wszystkim więc mogłam się ukryć. Spięcie mi zeszło i nie płakałam. Wiedziałam, że za chwile przyjdzie tu mama i będę musiała jej powiedzieć, że mam raka. Myślałam wiec tylko o tym, jak to mam zrobić. I żeby przy tym nie płakać. Mama przyszła, powiedziałam jej, że chyba mam nowotwór i że to będzie jeszcze zbadane. Opowiadałam o tym jak o przeziębieniu, z pobłażliwością, no i powiedziałam „chyba”, bo sama jeszcze do końca nie wierzyłam, że jestem chora. Żeby nie dać sobie ani mamie czasu na smutek i rozpacz cały czas gadałam, gadałam i gadałam robiąc z nowotworu  nieznaczący, poboczny wątek. Mamie wymalowały się oczy na czerwono. Ja już sama siebie przekonałam, że to prawie jak grypa więc po co oczy malować. Boję się płakać a jeszcze bardziej ciężko mi znieść czyiś płacz jeśli spowodowany jest moją sytuacją. Czuje się wtedy winna.

Biopsja. Ponad godzina w sali operacyjnej (miał być tylko kwadrans), choć zabolało tylko znieczulenie, płakałam cały zabieg- tak na wszelki wypadek, żeby widzieli, że cierpię i że mają się pośpieszyć. No i wiadomość- „Niestety, nie potrafimy pobrać tkanki do badania histopatologicznego. Przykro nam, ale tak się zdarza. Zaszyjemy. Trzeba będzie powtórzyć.” Pielęgniarki przeniosły mnie na łóżko, bo sama nie byłam w stanie opadnięta z sił i obolała. Bolało potem jak skurczybyk a co najgorsze- zabieg się nie powiódł i czeka mnie drugi. No więc już miałam powód żeby płakać! No tylko nie widziałam kiedy skończyć, więc uznałam, że będę płakać aż zasnę, a było dopiero południe. Około 21.00 zasnęłam.

I kolejna obserwacja- rak brzmi jeszcze gorzej niż guz.

1 komentarz:

  1. Czytam Twojego bloga od początku, od pierwszego wpisu i kurczę, nie jestem w stanie napisać Ci nic więcej ponad to, abyś się trzymała.

    OdpowiedzUsuń

Jeśli masz jakąś sprawę, z którą chciałabyś się do mnie zwrócić osobiście, możesz to zrobić pisząc na m.erm@vp.pl